Zawsze znajdą się jakieś przeszkody. Burza, brak składnika do ciasta, skradziony rower albo rozładowany telefon. I to tylko przykłady takich bardziej lajtowych.
Piszę to w momencie, gdy przeżyłam dzień, który spokojnie można nazwać „pechowym”. Wyobraźcie sobie, że wszystko idzie nie tak. Czego nie dotkniesz, zamienia się w kałużę jakiejś okropnej mazi i potem jeszcze musisz to wszystko posprzątać. Wiecie, o jakie dni mi chodzi, nie?
Piszę to w momencie, gdy przeżyłam dzień, który spokojnie można nazwać „pechowym”. Wyobraźcie sobie, że wszystko idzie nie tak. Czego nie dotkniesz, zamienia się w kałużę jakiejś okropnej mazi i potem jeszcze musisz to wszystko posprzątać. Wiecie, o jakie dni mi chodzi, nie?
A jednak nawet po takim dniu wciąż jesteście na tej planecie. I cieszycie się, że się skończyl.
Czy ten dzień rzeczywiście był taki pechowy? Cokolwiek się nie stało, to z perspektywy kolejnego dnia, miesiąca albo roku będzie to niespecjalnie istotne.
Mam wrażenie, że los podrzuca nam czasem sytuacje „na opamiętanie”. Takie mini-lekcje, które mogą nas zmotywować do działania albo dać nam prztyczka w nos.
I co wtedy zrobić? Wkurzać się i narzekać?
To na pewno jedna z opcji. Obrazić się na los jaki to jest okropny. I szukać tylko minusów w całym dniu.
Z drugiej strony, możemy traktować nasz pechowy dzień jako coś wartościowego. Informację na temat tego, co nam przeszkadza i jak reagujemy na nagłe zmiany planów.
Planowanie jest ok. Dzięki niemu wiemy, co robić i mamy jakieś punkty odniesienia. Ale nigdy nie wiemy, kiedy nasz plan zostanie wywrócony do góry nogami i już nie będzie planem, ale zbitkiem reakcji. Reakcji na to, co się dzieje. Będą to dobre strzały albo marne półśrodki naprawcze.
To, co dzieje się wokół nas tak naprawdę to nie musi mieć żadnego wpływu na nasze zadowolenie z życia. Najważniejsze jest to, jak reagujemy na te wszystkie zmiany. A tutaj akurat zawsze mamy wybór.
Czy mamy zły dzień, czy dobry, wciąż możemy czuć się całkiem spoko. I chociaż jeszcze niedawno trudno było mi to sobie wyobrazić, dzisiaj zaczynam rozumieć o co z tym chodzić.
Jeśli pozwolimy sobie przeżywać emocje, życiu dziać się, a ludziom być, kim są, to będzie nam łatwiej zachować ten wewnętrzny chill.
I co wtedy zrobić? Wkurzać się i narzekać?
To na pewno jedna z opcji. Obrazić się na los jaki to jest okropny. I szukać tylko minusów w całym dniu.
Z drugiej strony, możemy traktować nasz pechowy dzień jako coś wartościowego. Informację na temat tego, co nam przeszkadza i jak reagujemy na nagłe zmiany planów.
Planowanie jest ok. Dzięki niemu wiemy, co robić i mamy jakieś punkty odniesienia. Ale nigdy nie wiemy, kiedy nasz plan zostanie wywrócony do góry nogami i już nie będzie planem, ale zbitkiem reakcji. Reakcji na to, co się dzieje. Będą to dobre strzały albo marne półśrodki naprawcze.
To, co dzieje się wokół nas tak naprawdę to nie musi mieć żadnego wpływu na nasze zadowolenie z życia. Najważniejsze jest to, jak reagujemy na te wszystkie zmiany. A tutaj akurat zawsze mamy wybór.
Czy mamy zły dzień, czy dobry, wciąż możemy czuć się całkiem spoko. I chociaż jeszcze niedawno trudno było mi to sobie wyobrazić, dzisiaj zaczynam rozumieć o co z tym chodzić.
Jeśli pozwolimy sobie przeżywać emocje, życiu dziać się, a ludziom być, kim są, to będzie nam łatwiej zachować ten wewnętrzny chill.
Nie musimy wcale przezwyciężać przeszkód. Co jeśli pomagają nam one utwierdzić się w tym, że mamy wystarczająco dużo chęci, żeby zrobić to, co chcemy zrobić?
Co jeśli użyjemy tych przeszkód, żeby pokazać samym sobie, co tak naprawdę jest dla nas ważne?
Co jeśli użyjemy tych przeszkód, żeby pokazać samym sobie, co tak naprawdę jest dla nas ważne?
Komentarze
Prześlij komentarz