Przejdź do głównej zawartości

O odkładaniu decyzji na później

Nie teraz. Muszę to przemyśleć. Zdecyduję później. Nie jestem pewna.

Oraz najmocniejsze z mocnych:

Nie wiem.

„Nie wiem” to wygodna mantra, którą powtarzamy sobie w perspektywie konieczności (albo możliwości) dokonania ważnej decyzji.

Nie chodzi tu o wybór smaku lodów. Chociaż nawet tutaj nasze „nie wiem” może nieźle namieszać.

Nie wiem, co chcę robić w życiu.
Nie wiem, czego chcę.

Spójrzmy prawdzie w oczy (tak, ja też patrzę gapię się z szeroko otwartymi oczami).

Wiesz. Dobrze wiesz, ale się boisz.
Dobrze wiesz, ale się boisz, że nie wyjdzie.
Dobrze wiesz, ale nie chcesz wziąć odpowiedzialności za swoją decyzję.

Często zostawimy decyzje na ostatnią chwilę po to, żeby w końcu głośno móc powiedzieć „a niech już będzie to”. I zostawić sobie furtkę bezpieczeństwa w postaci: „ja to tak na ostatnią chwilę się zdecydowałam” (= to nie moja wina jak nie wyjdzie i wcale nie będę za to w pełni odpowiedzialna).

Nie zrozumcie mnie źle, chodzenie przez życie w amoku krzyczenia „tak” też prawdopodobnie nie jest najlepszym wyborem. Możesz w ten sposób przez przypadek wylądować w miejscach, w których wcale nie chcesz być (been there, done that).

Chodzi o to, że myślenie nad czymś tydzień nie sprawi, że wymyślisz coś nowego.

Nie pomoże też myślenie rok ani 45 lat.

Trzeba podjąć akcję. A najpierw decyzję. Trudne, co?

Ale mam dobre wieści. Ta decyzja wcale nie musi być definitywna. Naprawdę nie ma nic złego w rozmyślaniu się. Ale dopiero po tym, jak spróbujesz. Najlepiej więcej niż raz, jeśli masz wątpliwości.

Dzisiaj gdy mówię czemuś „tak”, to działam (staram się!) i sprawdzam, co będzie dalej. Sprawdzam, czy coś mi się podoba. Czy jestem z powodu tej decyzji szczerze zadowolona.

Decyzja podjęta po tygodniu i tak prawdopodobnie jest tą samą decyzją, którą podjęlibyśmy w pierwszych 3 minutach.

A jeśli nie jest, to jaka pewność, że na pewno jest twoja?

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Życie w swojej głowie

Ostatnio realizuję postanowienie: spędzać mniej czasu w swojej głowie. Czy to możliwe?  Wiele razy spotkałam się z koncepcją „bycia tu i teraz” i dostrzegania tego, co jest dookoła nas. Nazwij to mindfulness, jeśli chcesz. Zdarzyło ci się kiedyś być tak skupionym na własnych myślach, że nie wiedziałeś, co dzieje się wokół ciebie? Mnie się zdarzyło. Wtedy nagle masz wrażenie, że budzisz się i nieudolnie próbujesz sobie przypomnieć, o czym mówi ta druga osoba. Nie jest tak źle, jeśli zdarza się to podczas nudnego wykładu. Najgorzej jak dzieje się to podczas rozmowy sam na sam. Nasza głowa to wszechświat. Znajdziemy w nim wydarzenia w postaci wspomnień, emocje, uczucia, dialogi. Co tylko chcemy. Dzieje się w niej tyle, że czasem brakuje nam już energii na dostrzeganie tego, co jest wokół nas. Bijemy się z myślami, rozpamiętujemy, próbujemy wszystko logicznie poukładać. Potencjalnych problemów w głowie jest więcej niż zdążylibyśmy rozwiązać przez całe swoje życ

Jak nie tak, to nie

Od kilku dni słucham świetnego audiobooka ( Essentialism Grega McKeowna), który mocno wpływa na moje postrzeganie tematu podejmowania decyzji. Realnie czuję, że dzieje się w mojej głowie rewolucja. Pojawiło się tam stwierdzenie: If it's not a definite "yes", it's a definite "no". Podziałało to na mnie podobnie jak kilka lat temu przeczytanie kilku książek związanych z perfekcjonizmem. Dzisiaj jestem na dobrej drodze do pokonania perfekcjonizmu i czuję, że dokonałam kolejnego lajfstajlowego "przełomowego odkrycia". Tak wyraźnie widzę teraz, że zostawianie sobie "otwartych drzwi i opcji" prowadzi do zagubienia i poczucia braku celu. Widzę też, jak destrukcyjny wpływ na nasze samopoczucie może mieć mówienie "tak" w przypadku opcji, które są "jedynie dobre", a nie "świetne". Oczywiście nie chodzi tu o pielęgnowanie swojego lenistwa. Ani o to, że nic nie jest "wystarczająco dobre". Chodz

Czy rok już się kończy?

Dziś sobota, 10 listopada. Do końca roku pozostało 51 dni (i jeszcze kilka godzin jeśli wliczymy dzisiaj). To dużo? Czy może powinniśmy skreślić rok 2018, bo przecież już się praktycznie skończył? Łatwo robić postanowienia, które "na pewno wprowadzimy w życie" od poniedziałku. Od nowego roku. Jak będziemy więcej zarabiać. Jak będziemy mieć więcej czasu. Snujemy plany na naszą przyszłość, bo zakładamy, że w ten magiczny poniedziałek będziemy mieć więcej siły, energii i motywacji. Będziemy szczęśliwsi, mądrzejsi, a dzięki temu gotowi do działania. Niesamowite! Gdybyśmy z takim samym optymizmem podchodzili do innych aspektów życia, to na pewno przestalibyśmy wymyślać tysiące scenariuszy pt. "co może pójść nie tak". Tylko pozazdrościć tak bardzo różowych okularów! Niestety znacznie przeceniamy nasze przyszłe wersje siebie. Jestem przekonana, że Anecie z poniedziałku wciąż nie będzie się chciało zacząć robić tego, czego nie chce się Anecie dzisiejszej. A